środa, 1 maja 2013

Rozdział drugi



Czas jakby na moment się zatrzymał. Wszyscy nadal wyglądali normalnie, rozmawiali, przemieszczali się po Rynku Głównym z mrożoną kawą, ale coś dziwnego można było wyczuć w powietrzu. Niepokój? Tak, to chyba dobre określenie. Brunetka siedziała samotnie na ławeczce tuż przy Ratuszu i przyglądała się szczęśliwym parom, które co chwile zatrzymywały się, by zrobić sobie zdjęcie lub pocałować. Jakieś dziecko prosiło swojego dziadka, by ten kupił mu lody czekoladowe, jednak dziadek pozostawał nieugięty, tłumacząc, że cztery porcje lodów to zbyt wiele, jak na jeden dzień. Inni karmili gołębie niedawno zakupionym obwarzankiem u miłej pani. A brunetka nadal siedziała i patrzyła na błękitne niebo. Jej oczy były jednak nieobecne. Gdyby ktoś podszedł do niej i zapytał o drogę, nie odpowiedziałaby mu, gdyż zbyt bardzo pogrążona była w swoich myślach. „Przecież on na pewno mnie poznał. Lampy uliczne bardzo dobrze oświetlają drogi. Teraz siedzi i naśmiewa się ze mnie…”, dziewczyna wciąż powtarzała sobie jedną formułkę. Nie mogła uwolnić się od nowego nauczyciela języka polskiego. To on ją potrącił pamiętnego wieczoru. Nie przejęłaby się tą sprawą, gdyby nie to, że ten facet będzie uczył ją jej ulubionego przedmiotu! To prawda, był przystojny, dziewczyny z jej klasy pewnie uwieszą się na nim i będą błagać o podwyższenie oceny. Z poprzednią nauczycielką to nie było możliwe, ale co taki mężczyzna może zrobić? W końcu i tak ulegnie tym panienkom. Dla brunetki to był prawdziwy kłopot, gdyż twierdziła, że teraz już nic nie będzie sprawiedliwe.
Wracając do domu, telefon zaczął wibrować w torebce. Wyjęła go pośpiesznie, a gdy na wyświetlaczu ujrzała nazwę: „tata”, od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Ojciec nigdy do niej nie dzwoni, bo i po co?
- Tak? – powiedziała spokojnym głosem do słuchawki.
- Gdzie jesteś i za ile będziesz w domu? Musimy porozmawiać… - rzekł głos w słuchawce, był jakby nienaturalny, lekko drżący. Brunetka poczuła ucisk w żołądku.
- Już wracam. Czy coś się stało?
- Nic. Radzę ci się pośpieszyć, bo jak nie… - Coś przerwało połączenie. Dziewczyna wiedziała, że ojciec pił. Zawsze, gdy do niej dzwonił, coś musiało się zdarzyć. Nigdy nie przejmował się córką, była dla niego obojętna. Nawet nie pamiętał o jej urodzinach. Brązowooka przyśpieszyła kroku. Chciała, jak najszybciej dowiedzieć się, co się stało w domu. Bała się tego, jednak nie miała wyjścia. Musiała przecież wrócić.
Gdy wpisywała kod do mieszkania, usłyszała huk rozbijających się naczyń. Serce mimowolnie zabiło szybciej, a w głowie miała już ułożony najgorszy scenariusz dzisiejszego spektaklu rodzinnego. Weszła po schodach, szybko otworzyła drzwi. Usłyszała krzyki dochodzące z dużego pokoju. Nie chciała tam wchodzić. Miała ochotę zamknąć się w swoim malutkim świecie, włączyć muzykę na cały regulator i nie słyszeć głośnej wymiany zdań rodziców. Pomimo tego, jednak weszła do pokoju i zobaczyła ojca gestykulującego, który już ledwo trzymał się na nogach. W oczach matki ujrzała łzy. Nie rozumiała, dlaczego ona nie chciała się rozwieść z tym alkoholikiem, który przy każdej okazji obrażał ją i rujnował rodzinę.
- Co tu do cholery się dzieje?! – wykrzyczała, a w oczach mimo tego, iż wcześniej obiecała, że się nie rozpłacze, pojawiły się łzy. – Naprawdę nie możecie normalnie porozmawiać? Jesteście pieprzonymi egoistami! Nic i nikt się dla was nie liczy, a w szczególności ja. Pomyślałeś – popatrzyła na ojca, a gorące łzy spadały po czerwonych od złości policzkach – chociaż przez chwilę o mnie? Czy już w ogóle się dla ciebie nie liczę? Przecież chciałeś mieć córkę, więc dlaczego rujnujesz mi życie?! Wolałabym chyba nie żyć, niż patrzeć na to, co tutaj się dzieje. Wychodzę – wykrzyczała ostatnie.
- Do kurwy nędzy! – ryknął ojciec. – Nie chcę widzieć cię na oczy, szmato! – Dziewczyna po tych słowach wybiegła z mieszkania.
Nie wiedząc, gdzie ma iść, skręciła w uliczkę, która prowadziła do niewielkiego garażu, gdzie zawsze paliła swoje ulubione papierosy. Nie miała do kogo napisać. Nie miała dokąd pójść. Gdyby zadzwoniła do Julii, to musiałaby opowiedzieć całą historię, a ona przecież nie miała zamiaru tego robić. To była zbyt prywatna sprawa. Poza tym, Julia od razu wygadałaby się do kogoś i cała prawda o jej ojcu wyszłaby na jaw. Usiadła na zimnym murku i zapaliła papierosa.

Kto by pomyślał, że w tak piękny dzień trzeba będzie siedzieć w szkolnej ławce. Lekcje odbywały się już normalnie, wszyscy wracali wspomnieniami do wakacji. Dla brunetki szkoła była miejscem, które lubiła. Mogła przynajmniej odpocząć od domu, w którym problemy były obecne codziennie i nagminnie dawały o sobie znać.
Minęły już cztery lekcje, zostały już tylko dwie, brązowooką aż zabolał żołądek. Miały to być dwa polskie. Pierwsze lekcje z nowym nauczycielem. Była ciekawa, ale również bała się tego, co stanie się na tych dwóch, ostatnich godzinach.
Przerwy między lekcjami nie były zbyt długie, w piętnaście minut można było spokojnie coś zjeść, porozmawiać ze znajomymi, albo po prostu posłuchać muzyki w samotności. Brunetka lubiła tę ostatnią opcję najbardziej. Siadała na ziemi pod salą lekcyjną, zakładała słuchawki na uszy i oddawała się swoim ulubionym kawałkom. Nigdy nie myślała, że muzyka może tak uspokajać, dziewczyna mogła opanować emocje i normalnie pójść na lekcje, których się obawiała.
Dzwonek rozległ się dokładnie o jedenastej czterdzieści. Sala była otworzona, więc cała klasa powoli weszła do środka. Zaplecze było otwarte,  jednak w środku nie było nowego nauczyciela języka polskiego. Wszyscy już pozajmowali swoje miejsca, brunetka usiadła w trzeciej ławce pod oknem, do niej dosiadła się Julia, która pośpiesznie pisała wiadomość tekstową. Do Sali wpadł nauczyciel, nie zamknął drzwi, dziennik rzucił na biurko i przystanął przy tablicy. Wszyscy wstali, jednak ten odezwał się przyjemnym, ciepłym głosem:
- Siadajcie, siadajcie.
Dziewczyny od razu zaczęły wymieniać między sobą spojrzenia, nie mogły się powstrzymać, cały czas patrzyły się na nauczyciela. Był ubrany w białą koszulę, ciemną marynarkę, dopasowane dżinsy i czarne lakierkowe buty. Poszedł na chwilę na zaplecze, by wziąć swoją teczkę z papierami, położył ją niedbale na biurku, stanął na środku Sali, założył ręce na klatce piersiowej i uśmiechnął się do uczniów.
- Mam na imię Robert Sobócki i od dzisiaj będę uczył was języka polskiego. Na samym początku powiem wam, czego będę wymagał. – Wziął głęboki wdech i zaczął mówić. - Po pierwsze, ja nie jestem od lubienia. Jestem tutaj po to, żeby was czegoś nauczyć. Mogę być dla was obojętny, jednak proszę byście mnie szanowali, tak jak ja będę szanował was. Po drugie, nie przyjmuję wymówek typu: „nie było mnie na ostatniej lekcji”, to nie jest przedszkole, w dzisiejszych czasach macie wiele, nawet powiedziałbym zbyt wiele, nowoczesnych urządzeń, przez które możecie się komunikować, więc możecie również napisać do znajomych, by powiedzieli wam, co ostatnio robiliśmy na lekcjach. Zeszyt prowadzimy obowiązkowo, twarda okładka, co najmniej dziewięćdziesiąt sześć kartek. Wypracowania oddajemy na kartkach A4, nie na jakichś świstkach, takie kartki – wskazał na wyrwaną z zeszytu kartkę, która leżała na jednej z ławek – możecie trzymać sobie w segregatorach, a nie dawać mnie. Właśnie, co do wypracowań, wiem, że to liceum, ale jesteście klasą humanistyczną, więc będziecie pisać co tydzień prace pisemne, na inny temat. Nie obchodzi mnie, czy wam się to podoba, czy też nie. Wiem, że dzisiejsza młodzież mało czyta. Przed zakończeniem każdego semestru, będziemy organizowali sobie Festiwal Książki. Polegał on będzie na tym, że każda osoba w klasie będzie musiała zaprezentować nam książkę, którą ostatnio przeczytała. Wykonanie – dowolne. Macie traktować to poważnie, gdyż od tego będzie zależało wasze zaliczenie.  – Nauczyciel skończył swój monolog i zasiadł za biurkiem. Otworzył dziennik. – Teraz sprawdzę obecność, a później opowiecie mi coś o sobie. Ja chyba zbyt wiele już powiedziałem, prawda?  Na następnej lekcji zaczniemy już normalne zajęcia. – Uśmiechnął się uroczo i spojrzał w dziennik. – Dobrze: Kamila Bochenek?
- Obecna!
- Julia Chwast?
- Jestem…
- Marek Domiński?
- Obecny!
- Ola Gorzałecka? – Robert Sobócki spojrzał na brunetkę, siedzącą pod oknem.
- Przepraszam, ale ja mam na imię Aleksandra. Wolałabym, gdyby pan właśnie tak się do mnie zwracał. Nie lubię zdrobnień. Dziękuję za uwagę. Jestem! – odpowiedziała brązowooka, jej ton był nieco arogancki, co wywołało lekkie zdziwienie w klasie. Również nauczyciel popatrzył się na nią spode łba.
- Nie dość, że pyskata, to jeszcze lubi ludziom pod auta wpadać, no proszę, dziwny przypadek mamy. Będę się zwracał tak, jak będzie mi wygodnie. Dziękuję za uwagę. – rzekł polonista i powrócił do czytania listy obecności. „Ciekawe, czy jest taka wygadana, jeśli chodzi o język polski”, pomyślał i samoistnie się uśmiechnął.
- Będzie ciekawie… - szepnął. 

***
Małe opóźnienie, za które przepraszam, ale rozdział już jest. Komentarz? Nie wiem, co mam o nim myśleć. Podoba mi się końcówka, a reszta? Średnio. Pierwsza wersja była zupełnie inna, ale pomyślałam, że zmienię ją. No i wyszło...coś takiego. Oceńcie sami. 

Pozdrawiam, 
Kobieta Destrukcyjna