Czas jakby na
moment się zatrzymał. Wszyscy nadal wyglądali normalnie, rozmawiali,
przemieszczali się po Rynku Głównym z mrożoną kawą, ale coś dziwnego można było
wyczuć w powietrzu. Niepokój? Tak, to chyba dobre określenie. Brunetka siedziała
samotnie na ławeczce tuż przy Ratuszu i przyglądała się szczęśliwym parom,
które co chwile zatrzymywały się, by zrobić sobie zdjęcie lub pocałować. Jakieś
dziecko prosiło swojego dziadka, by ten kupił mu lody czekoladowe, jednak
dziadek pozostawał nieugięty, tłumacząc, że cztery porcje lodów to zbyt wiele,
jak na jeden dzień. Inni karmili gołębie niedawno zakupionym obwarzankiem u
miłej pani. A brunetka nadal siedziała i patrzyła na błękitne niebo. Jej oczy
były jednak nieobecne. Gdyby ktoś podszedł do niej i zapytał o drogę, nie
odpowiedziałaby mu, gdyż zbyt bardzo pogrążona była w swoich myślach. „Przecież on na pewno mnie poznał. Lampy
uliczne bardzo dobrze oświetlają drogi. Teraz siedzi i naśmiewa się ze mnie…”,
dziewczyna wciąż powtarzała sobie jedną formułkę. Nie mogła uwolnić się od
nowego nauczyciela języka polskiego. To on ją potrącił pamiętnego wieczoru. Nie
przejęłaby się tą sprawą, gdyby nie to, że ten facet będzie uczył ją jej
ulubionego przedmiotu! To prawda, był przystojny, dziewczyny z jej klasy pewnie
uwieszą się na nim i będą błagać o podwyższenie oceny. Z poprzednią
nauczycielką to nie było możliwe, ale co taki mężczyzna może zrobić? W końcu i
tak ulegnie tym panienkom. Dla brunetki to był prawdziwy kłopot, gdyż
twierdziła, że teraz już nic nie będzie sprawiedliwe.
Wracając do
domu, telefon zaczął wibrować w torebce. Wyjęła go pośpiesznie, a gdy na
wyświetlaczu ujrzała nazwę: „tata”, od razu wiedziała, że coś jest nie tak.
Ojciec nigdy do niej nie dzwoni, bo i po co?
- Tak? – powiedziała
spokojnym głosem do słuchawki.
- Gdzie jesteś i
za ile będziesz w domu? Musimy porozmawiać… - rzekł głos w słuchawce, był jakby
nienaturalny, lekko drżący. Brunetka poczuła ucisk w żołądku.
- Już wracam.
Czy coś się stało?
- Nic. Radzę ci
się pośpieszyć, bo jak nie… - Coś przerwało połączenie. Dziewczyna wiedziała,
że ojciec pił. Zawsze, gdy do niej dzwonił, coś musiało się zdarzyć. Nigdy nie
przejmował się córką, była dla niego obojętna. Nawet nie pamiętał o jej
urodzinach. Brązowooka przyśpieszyła kroku. Chciała, jak najszybciej dowiedzieć
się, co się stało w domu. Bała się tego, jednak nie miała wyjścia. Musiała
przecież wrócić.
Gdy wpisywała
kod do mieszkania, usłyszała huk rozbijających się naczyń. Serce mimowolnie zabiło
szybciej, a w głowie miała już ułożony najgorszy scenariusz dzisiejszego
spektaklu rodzinnego. Weszła po schodach, szybko otworzyła drzwi. Usłyszała
krzyki dochodzące z dużego pokoju. Nie chciała tam wchodzić. Miała ochotę
zamknąć się w swoim malutkim świecie, włączyć muzykę na cały regulator i nie
słyszeć głośnej wymiany zdań rodziców. Pomimo tego, jednak weszła do pokoju i
zobaczyła ojca gestykulującego, który już ledwo trzymał się na nogach. W oczach
matki ujrzała łzy. Nie rozumiała, dlaczego ona nie chciała się rozwieść z tym
alkoholikiem, który przy każdej okazji obrażał ją i rujnował rodzinę.
- Co tu do
cholery się dzieje?! – wykrzyczała, a w oczach mimo tego, iż wcześniej
obiecała, że się nie rozpłacze, pojawiły się łzy. – Naprawdę nie możecie
normalnie porozmawiać? Jesteście pieprzonymi egoistami! Nic i nikt się dla was
nie liczy, a w szczególności ja. Pomyślałeś – popatrzyła na ojca, a gorące łzy
spadały po czerwonych od złości policzkach – chociaż przez chwilę o mnie? Czy
już w ogóle się dla ciebie nie liczę? Przecież chciałeś mieć córkę, więc
dlaczego rujnujesz mi życie?! Wolałabym chyba nie żyć, niż patrzeć na to, co
tutaj się dzieje. Wychodzę – wykrzyczała ostatnie.
- Do kurwy
nędzy! – ryknął ojciec. – Nie chcę widzieć cię na oczy, szmato! – Dziewczyna po
tych słowach wybiegła z mieszkania.
Nie wiedząc,
gdzie ma iść, skręciła w uliczkę, która prowadziła do niewielkiego garażu,
gdzie zawsze paliła swoje ulubione papierosy. Nie miała do kogo napisać. Nie
miała dokąd pójść. Gdyby zadzwoniła do Julii, to musiałaby opowiedzieć całą
historię, a ona przecież nie miała zamiaru tego robić. To była zbyt prywatna
sprawa. Poza tym, Julia od razu wygadałaby się do kogoś i cała prawda o jej
ojcu wyszłaby na jaw. Usiadła na zimnym murku i zapaliła papierosa.
Kto by pomyślał,
że w tak piękny dzień trzeba będzie siedzieć w szkolnej ławce. Lekcje odbywały
się już normalnie, wszyscy wracali wspomnieniami do wakacji. Dla brunetki
szkoła była miejscem, które lubiła. Mogła przynajmniej odpocząć od domu, w
którym problemy były obecne codziennie i nagminnie dawały o sobie znać.
Minęły już
cztery lekcje, zostały już tylko dwie, brązowooką aż zabolał żołądek. Miały to
być dwa polskie. Pierwsze lekcje z nowym nauczycielem. Była ciekawa, ale
również bała się tego, co stanie się na tych dwóch, ostatnich godzinach.
Przerwy między
lekcjami nie były zbyt długie, w piętnaście minut można było spokojnie coś
zjeść, porozmawiać ze znajomymi, albo po prostu posłuchać muzyki w samotności.
Brunetka lubiła tę ostatnią opcję najbardziej. Siadała na ziemi pod salą
lekcyjną, zakładała słuchawki na uszy i oddawała się swoim ulubionym kawałkom.
Nigdy nie myślała, że muzyka może tak uspokajać, dziewczyna mogła opanować
emocje i normalnie pójść na lekcje, których się obawiała.
Dzwonek rozległ
się dokładnie o jedenastej czterdzieści. Sala była otworzona, więc cała klasa
powoli weszła do środka. Zaplecze było otwarte,
jednak w środku nie było nowego nauczyciela języka polskiego. Wszyscy
już pozajmowali swoje miejsca, brunetka usiadła w trzeciej ławce pod oknem, do
niej dosiadła się Julia, która pośpiesznie pisała wiadomość tekstową. Do Sali
wpadł nauczyciel, nie zamknął drzwi, dziennik rzucił na biurko i przystanął
przy tablicy. Wszyscy wstali, jednak ten odezwał się przyjemnym, ciepłym
głosem:
- Siadajcie,
siadajcie.
Dziewczyny od
razu zaczęły wymieniać między sobą spojrzenia, nie mogły się powstrzymać, cały
czas patrzyły się na nauczyciela. Był ubrany w białą koszulę, ciemną marynarkę,
dopasowane dżinsy i czarne lakierkowe buty. Poszedł na chwilę na zaplecze, by
wziąć swoją teczkę z papierami, położył ją niedbale na biurku, stanął na środku
Sali, założył ręce na klatce piersiowej i uśmiechnął się do uczniów.
- Mam na imię Robert
Sobócki i od dzisiaj będę uczył was języka polskiego. Na samym początku powiem
wam, czego będę wymagał. – Wziął głęboki wdech i zaczął mówić. - Po pierwsze,
ja nie jestem od lubienia. Jestem tutaj po to, żeby was czegoś nauczyć. Mogę
być dla was obojętny, jednak proszę byście mnie szanowali, tak jak ja będę
szanował was. Po drugie, nie przyjmuję wymówek typu: „nie było mnie na
ostatniej lekcji”, to nie jest przedszkole, w dzisiejszych czasach macie wiele,
nawet powiedziałbym zbyt wiele, nowoczesnych urządzeń, przez które możecie się
komunikować, więc możecie również napisać do znajomych, by powiedzieli wam, co
ostatnio robiliśmy na lekcjach. Zeszyt prowadzimy obowiązkowo, twarda okładka,
co najmniej dziewięćdziesiąt sześć kartek. Wypracowania oddajemy na kartkach
A4, nie na jakichś świstkach, takie kartki – wskazał na wyrwaną z zeszytu
kartkę, która leżała na jednej z ławek – możecie trzymać sobie w segregatorach,
a nie dawać mnie. Właśnie, co do wypracowań, wiem, że to liceum, ale jesteście
klasą humanistyczną, więc będziecie pisać co tydzień prace pisemne, na inny
temat. Nie obchodzi mnie, czy wam się to podoba, czy też nie. Wiem, że
dzisiejsza młodzież mało czyta. Przed zakończeniem każdego semestru, będziemy organizowali
sobie Festiwal Książki. Polegał on będzie na tym, że każda osoba w klasie
będzie musiała zaprezentować nam książkę, którą ostatnio przeczytała. Wykonanie
– dowolne. Macie traktować to poważnie, gdyż od tego będzie zależało wasze
zaliczenie. – Nauczyciel skończył swój
monolog i zasiadł za biurkiem. Otworzył dziennik. – Teraz sprawdzę obecność, a
później opowiecie mi coś o sobie. Ja chyba zbyt wiele już powiedziałem,
prawda? Na następnej lekcji zaczniemy
już normalne zajęcia. – Uśmiechnął się uroczo i spojrzał w dziennik. – Dobrze:
Kamila Bochenek?
- Obecna!
- Julia Chwast?
- Jestem…
- Marek
Domiński?
- Obecny!
- Ola
Gorzałecka? – Robert Sobócki spojrzał na brunetkę, siedzącą pod oknem.
- Przepraszam,
ale ja mam na imię Aleksandra. Wolałabym, gdyby pan właśnie tak się do mnie
zwracał. Nie lubię zdrobnień. Dziękuję za uwagę. Jestem! – odpowiedziała
brązowooka, jej ton był nieco arogancki, co wywołało lekkie zdziwienie w
klasie. Również nauczyciel popatrzył się na nią spode łba.
- Nie dość, że
pyskata, to jeszcze lubi ludziom pod auta wpadać, no proszę, dziwny przypadek
mamy. Będę się zwracał tak, jak będzie mi wygodnie. Dziękuję za uwagę. – rzekł
polonista i powrócił do czytania listy obecności. „Ciekawe, czy jest taka wygadana, jeśli chodzi o język polski”,
pomyślał i samoistnie się uśmiechnął.
- Będzie
ciekawie… - szepnął.
***
Małe opóźnienie, za które przepraszam, ale rozdział już jest. Komentarz? Nie wiem, co mam o nim myśleć. Podoba mi się końcówka, a reszta? Średnio. Pierwsza wersja była zupełnie inna, ale pomyślałam, że zmienię ją. No i wyszło...coś takiego. Oceńcie sami.
Pozdrawiam,
Kobieta Destrukcyjna